— E, nic nie powiem! — drażnił ją mistrz. — Jutro zobaczysz! To będzie nobl, od osoby trzy reńskie.
— Ależ, Kondeliku! — napomniała pani — tego się nie mówi!
— Dlaczego się nie mówi — bronił się Kondelik. — Cóż to szkodzi? Jest to sobie sprawa rodzinna, więc można powiedzieć. Podjecie sobie dobrze.
— To dzieeiak dopiero — uśmiechnęła się pani Kondelikowa. — Nawet mnie nie powiedział, co wybrał. A jednak mogę się domyśleć: zupę, rybę, jaki drób, pieczeń — no, co za cuda!
— Mamusia wie wszystko — szeptała Pepcia na ucho Wejwarze. — Poszła się zapytać, ażeby tatko czego nie spłatał. Wszystko było dobrze.
— Co tam szepcesz, żabo, do Wejwary? — wołał mistrz.
— Et, nic, tatku. Gniewam się, że mi przyniósł taki pyszny bukiet — kłamała Pepcia.
— Wszak go pani dotąd nawet nie powąchała — wyrzucał jej po cichu Wejwara.
— Nie powąchałam? — broniła się Pepcia — zaraz, gdy mi go pan dał. A potem czasu nie było.
— I nie przyjrzała mu się pani — również z wyrzutem mówił Wejwara.
— Ciągle na niego patrzę! — twierdziła Pepcia.
Pani Kondelikowa spoglądała na narzeczonych, nie wiedząc, o co chodzi.
— Widzisz, mamusiu, już mnie Wejwara strofuje — skarżyła się Pepcia żartobliwie. — Już dziś!
— Ależ, Pepciu! — żebrał Wejwara i ściskał
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/97
Ta strona została przepisana.