Strona:Ignacy Charszewski - Słońce szatana.djvu/109

Ta strona została skorygowana.

wolnych, pomimo że rozstrzelonych przez wolną twórczość religijną. I stanie się jedna koźlarnia i jeden pastuch: niewidzialny — rogaty, widzialny — w jarmułce.
Jaki niepojętny ślepowierca mógłby zarzucić, że zasada bezdogmatyzmu już sama przez się ogranicza wolność na wspaniałem podłożu radosnej twórczości religijnej. Nie mówiąc już bowiem o czyjejkolwiek chęci powrotu do t. z. prawdziwego Boga, uznanego za najnieprawdziwszego, bardziej nieprawdziwego, niż Baale, Molochy, Jowisze, Thoty, Brahmy, Buddy, Allahy i t. d., nie pozwala ona na szukanie boga lepszego, niż ten, odrzucony raz na zawsze, a który, konsekwentnie, musiałby być Jego przeciwieństwem.
Takiego właśnie boga znalazła już bolszewja. Sam autor słusznie zauważył, że jej ateizm nie jest prawdziwy, jestto bowiem również swoisty teizm. Tylko że to ten z lewicy. Jakiem jednak prawem autor ogranicza wolność „bogoiskatielstwa“ także i w lewym kierunku? Jak wolność, to wolność!
— Nie, — odpowiada autor. — Raczej: jak ateizm, to ateizm! „Prawdziwy (t. zn. rzeczywisty) bowiem ateizm niesie z sobą ideę wolnego i samodzielnego człowieczeństwa“ — wolnego od wszelkich bogów, tak z prawa, jak z lewa.
— No więc? — podchwytuje uparty ślepowierca. — Więc dogmat „prawdziwego“ ateizmu, który wprawdzie zdejmuje z człowieka jarzmo „samowoli“ Boga, lecz zarazem zakuwa go w kajdany swoje własne. Zakutej w nie myśli nie wolno uznać ni Boga, ni żadnych bogów cudzych, tak samo, jak wierzącemu w Boga nie wolno być bałwochwalcą.