Strona:Ignacy Charszewski - Słońce szatana.djvu/113

Ta strona została skorygowana.

każą mu uznać we wszechświecie „prawdziwego Boga“, i to z taką mocą, że nietylko zowie go bogiem prawdziwym i wielkim, ale i zaszczyca go pisownią wielkogłoskową, oraz otacza nimbem mistycznym, jako emanacją własnej religijnej duszy. Z drugiej strony atoli, jego poczucie naukowo-przyrodnicze nie pozwala mu uznać w materjalnym wszechświecie boga osobowego, świadomego siebie i mającego swoją boską wolę. Uznać go takim byłoby to powrócić do idei „samowolnego boga“, pod inną tylko formą, i to bałwochwalczą, na co nie pozwala znowu „prawdziwy“ ateizm. Słowo „bóg“ wogóle to słowo puste, musi więc pustem pozostać także i w zastosowaniu do wszechświata. Więc wszechświat nie jest bogiem osobowym. Jestto bóg ślepy i głuchy, który nie ma ni oczu, ni uszu, bodaj na pokaz, jak mają zwykłe bałwany. Stąd i modlitwa do niego — stwierdza melancholijnie autor — daremna. By go ocknąć, nie pomogłyby nawet strzały armatnie, nie tylko, zżute w ustach, kulki papierowe, jakiemi buddyści plują w posąg Buddy. Okrutnie twardy, — jest on „absolutnie nieustępliwy w skutkach przyczyny i nie ulegnie modlitwie“. Czyli, sam jest skutkiem bez przyczyny oraz ślepem i okrutnem prawem bez prawodawcy, a mimoto — wielkim i prawdziwym „Bogiem“.[1]

  1. Trzeba tu zauważyć, że bałwan autora nie tylko nie ulega modlitwie, by swoje rzekomo prawa zawieszać, ale jej także nigdy nie przewidział, by te prawa na jej spełnienie zgóry nastawić, a tym sposobem wysłuchiwać jej drogą naturalną. Jak ten bałwan — modlitwy, tak jego twórca nie przewidział możliwości wysłuchiwania jej tą drogą. Dla niego każde wysłuchanie modlitwy musiałoby być cudowne, przeto ją odrzuca.