Strona:Ignacy Charszewski - Słońce szatana.djvu/120

Ta strona została skorygowana.

różnych Tworkach, ale to z winy ślepowierskiej tyranji. Niech się jeno wszakże społeczeństwa otrząsną z zadawnionej psychozy niewoli, nabytej pod rządami okrutnego Boga, a Tworki znikną, jak zniknęła Bastylja. Staną się zbyteczne, gdyż świat stanie się wielkiemi wolnemi Tworkami, czy Kulparkowem.
Lecz niech będzie zawstydzon, kto źle o tem myśli! Cały bowiem świat będzie też wówczas wyznawcą „Boga Rozsądku“.
Cóż, wobec tego, warte jest ograniczanie wolności szału zmysłowego do granic grzechu? I gdzież te granice, skoro miłość płciowa ma być poza moralnością? A jeżeli, mimo to, one istnieją, to jak daleko sięgają wgłąb terenu moralnego prawa natury, które woła: „Nie cudzołóż!“ — na rzecz wolności owocu zakazanego? Czy stanowi je przynajmniej homoseksualizm, jako zboczenie od jasnego nawet i dla zwierząt prawa natury? Ale, w takim razie, gdzie wolność?! Gdzie wyższość człowieka nad zwierzętami, gdzie jego błogosławiony przywilej wznoszenia się ponad prawa, rządzące królestwem fauny?
Wszak bowiem homoseksualizm, ta zacna cecha światłości ateistycznej, jest najwspanialszym dowodem wyższości człowieczeństwa. Wszak to cnota filozoficzna, dozwolona, jak mówi Cyceron, przez filozofów i uprawiana przez najznakomitszych mężów starego, uwielbianego przez wolną myśl, świata. Świadczy o tem dialog Lukjanosa „O miłostkach“, do których szlachetnym mężom potrzebne są Antinousy. W tym rozkosznym dialogu, na zarzut jednego