Strona:Ignacy Charszewski - Słońce szatana.djvu/130

Ta strona została skorygowana.

wiste, że wolną miłość ogranicza jakiś grzech, z poza sfery tej miłości.
„Zamiast słuchać ponumerowanych w katechizmie grzechów, musisz sam sobie odpowiedzieć, co jest grzechem... Wolno ci jaknajbujniej żyć ciałem i duchem. (Wolno i duchem! Łaska?) Dlatego z pojęcia grzechu musisz wyłączyć niemal wszystko!“
Niemal wszystko! Nie rozpaczajmy jednak. Należało wszak złożyć grzeczny haracz wolnej myśli, drwiącej z pojęcia grzechu bezwzględnie ako ze ślepowierczego przesądu, ograniczającego wolność, bez serca. Dobre i to, że autor chce choć cośniecoś, lubo kosztem konsekwencji, z pojęcia grzechu ocalić. Co, mianowicie? Nie pozostawiając swemu „człowiekowi“ swobody w odpowiedzi na pytanie, co jest grzechem, autor podsuwa mu ją sam:
„Co jest grzechem istotnym? To, czego się sromają, co piętnują najdoskonalsi ludzie“.
Jak już wiemy, najdoskonalsi ludzie to ateiści. Otóż najdoskonalsi ludzie starożytności, przodkowie z ducha dzisiejszych nowopogan, nie sromali się wstrętnego występku przeciw naturze, o którym Plutarch w traktacie o miłości stwierdził: „Co się tyczy prawdziwej miłości, w tej kobiety nie biorą udziału“. A Montesqieu: „W miastach greckich miłość miała jedną tylko formę, której nie śmiem wymówić“. Oddawali się jej filozofowie i kapłani, opiewali ją poeci, nawet dziewiczy Wirgiljusz, który homoerotów nazwał „luminarzami“.
Stanowiła ona charakterystyczne znamię pogaństwa, toteż wraz z jego powrotem pojawiła