Strona:Ignacy Charszewski - Słońce szatana.djvu/131

Ta strona została skorygowana.

się i ona. Dwunóg Boy-Żeleński, szczycący się przydomkiem „polsko-katolickiej trąby“, co nie przeszkadza, że Wolnomyśliciel Polski (czytaj Żydowski) używa go jako trąby swojej własnej, nieprzymierzając, jak osła lew z bajki Lessinga, hołdowników tej ohydy zowie bezczelnie „mniejszością płciową“ i domaga się dla nich ochrony prawnej na podobieństwo mniejszości narodowych. Czego tedy jeszcze mogą się sromać najdoskonalsi ludzie, wydawani przez wolną myśl na wzór światu? „Precz ze wstydem!“ — wszak to ich hasło.
Lecz autor jest niekonsekwentny, więc mimo wszystko, złożywszy wolnej myśli haracz należnej katechizmowi pogardy, wskrzesza pewną kategorję grzechów katechizmowych; jeno, by zamaskować odwrót i nie wpaść w groźną dla wolnej myśli, scholastyczną numerację, sprowadza je do wspólnego mianownika. Istnieje, mianowicie, jeden jedyny tylko grzech, a zowie się „krzywdą drugiego“ — broń Panie Boże, nie krzywdą bliźniego, lecz tylko „drugiego“, bo inaczej byłby już katechizm.
Tylko tyle! Na coś więcej, lubo tembardziej bezpodstawnie, zdobył się Szopenhauer, negatyw tego zakazu dopełniając pozytywem ciepłego nakazu. Swoję etykę skreślił on w słowach: „Nie wyrządzaj nikomu krzywdy, a staraj się pomóc każdemu, ile możesz“.
Zato, ów jedyny grzech, uznany przez autora, jest straszliwy. „Z tym grzechem traci się religję, staje się bezreligijnym“ — kto? jużci ten, kto go popełni.
Jakto? Wolna myśl wskrzesza nawet i anatemy? Rzecz jednak prosta. Na tym jedynym