Strona:Ignacy Charszewski - Słońce szatana.djvu/132

Ta strona została skorygowana.

zakazie polega cała, calutka, nie tylko etyka, ale i niewiarygodna religja wiarygodności. Wychodzi to więc na aksjomat: „szanuj zdrowie należycie, bo, jak umrzesz, stracisz życie“. Stracisz religję, kiedy... stracisz religję. Oczywistość aż nazbyt oczywista.
Przecież nareszcie jest jakaś logika. Jedyny zakaz, filar, na którym spoczywać ma cała budowa społeczeństwa ateistycznego, musi być surowo zabezpieczony. Trzeba też pokazać, co to za potęga moralna — ateizm! Jak on dba o prawa „drugiego“, właśnie dzięki temu, że nie dba o Boga. Jak mocno, mocniej niż którakolwiek religja teistyczna, pobudza człowieka do szanowania swojej godności, którą krzywda „drugiego“ unicestwia.
Nie przymierzając, podobnie bankrut z najwyższym wysiłkiem ratuje resztki mienia.
Bieda tylko z tem, że, wraz z zakazem, pojawiają się rygory, i to tak okrutne. Kościół potępił zdanie, że grzech śmierlelny sam przez się wyłącza winowajcę ze społeczeństwa wiernych. A tu za jedną krzywdę drugiego, nawet, w oczach Kościoła, powszednią (wskutek wolności myślenia autor nie może uznać katechizmowego podziału grzechu na śmiertelny i powszedni, a z jego uczucia zgrozy wobec jedynego grzechu należy wnioskować, że każdy jego akt jest śmiertelny), zaraz kara utraty religji, no i srogie, bodaj czrezwyczajkowe, sądy!
Ale bo nikomu tak, jak „oświeconemu“, nie jest „straszną krzywda człowieka“. I co do tego trzeba przyznać wolnej myśli pewną wyższość, nawet najwyższość. Żadna religja teistyczna nie