i to jeszcze w połączeniu z wyrzeczeniem się prawa do godziwej miłości, jako spółwarunkiem socjalizacji uczciwej, mającej cześć dla kobiety, zatem wyłączającej socjalizację kobiety, ten znowu warunek socjalizacji bez Boga.
Nasuwa się jednak niepokojące pytanie, jak da się osiągnąć socjalizację bez pogwałcenia własnego prawa autora o krzywdzie? Wyłączone jest bowiem, aby posiadacze co większego kalibru zechcieli się uduchowić na rzecz ideału socjalizacji. Co innego proletarjat. Ten jest bardzo skłonny do takiego uduchowienia, coprawda, nie tyle samego siebie, ile owych posiadaczy. Więc jakże?
Niema innego wyjścia, tylko przez krzywdę. Zapewne: nie po bolszewicku, jeno delikatnie, drogą odpowiedniej polityki etatystycznej i podatkowej. Więc autor znowu decyduje się na „konieczność“ krzywdy „zniszczenia panów i bogaczy“. Decyduje się na to tem skwapliwiej, że nie chodzi już o straszną krzywdę nieodwzajemnionych wolnych zapałów miłosnych, lecz o taką, którą oświecone serce socjalistyczne odczuwa bardzo słodko; tak słodko, że i sam pokrzywdzony słodycz jej odczuje. Wszak wyświadczyło się mu dobrodziejstwo wyzwolenia z cierni, jak bogactwo ocenił pierwszy socjalista — Chrystus. Że ono trochę przymusowe, to trudno. Karygodny jest tylko wszelki przymus ślepowierczy, choćby moralny, np. przymus spowiedzi dla młodzieży szkolnej, czyniący jej krzywdę oczyszczenia z ukochanych grzechów, albo chrzest niemowląt.
Lecz wolność prawdziwa, w potrzebie, uświęca i przymus fizyczny, byle bezkrwawy — w teorji.
Strona:Ignacy Charszewski - Słońce szatana.djvu/137
Ta strona została skorygowana.