Strona:Ignacy Charszewski - Słońce szatana.djvu/145

Ta strona została skorygowana.

głoskami, gdy Boga maltretuje małą? W tej praktyce poniewoli wydziera się na jaw instynkt metafizyczny. Wbrew teorji bezdogmatyzmu, z której wypada zaprzeczać wartości rzeczowej słowa „Bóg“ nawet na korzyść nowej religji, w rzeczywistości wyraz ten ma treść także i w ustach autora, gdy mówi o swoim Jupiterze Wszechświecie. Czerniąca Boga, by można Go było nienawidzieć, nienawiść ku Niemu, z drugiej strony — gloryfikacja rozpusty, wskazuje wyraźnie, że ta treść jest pozytywnie przeciwbożna, czyli szatańska, gdy ubóstwiony wszechświat służy jej za listek figowy.
Właśnie bowiem szatan jest przeciwbogiem. Wie on, że Bóg istnieje, lecz Go nienawidzi i dąży do wydarcia Mu berła panowania nad światem. Do czasu, wszystko mu jedno, co, lub kogo, człowiek, odrzekłszy się Boga, ubóstwi. Podszyje się pod każde bożyszcze, dając mu życie, jeśli ono martwe, a sens, jeśli głupie, jak ubóstwiający sam siebie bezbożnik. Jeśli trzeba, chętnie też stoleruje pewną dozę etycznego idealizmu. Nieco, z tego powodu, kuternoży, lecz, kosztem tego kalectwa, podbija Zachód, lękający się integralnego i brutalnego djabła Wschodu.
Odraza autora do szatana wcale nie broni jego religji od zarzutu satanizmu, odnosi się ona bowiem do wiary w szatana katolickiego, dość niedogodnej dla obu, co wskazuje raczej na zgodność ich ideałów. Pewna między nimi — autorem a szatanem — niezgodność etyczna, o ile autor faramuszkuje na temat krzywdy „drugiego“, owszem — jak dopiero wskazaliśmy, sprzyja polityce szatańskiej, obliczonej na Za-