św. Augustynowi, zwalczającemu manichejczyków, ale samemu nawet Chrystusowi, który przeciw faryzeuszom wskazywał, że nie przyszedł burzyć Zakonu, ale go jedynie dopełnić, ta zmiana, której mocą Kościół wpadł we własną klątwę, rzuconą nieopatrznie na soborze Trydenckim, — nastąpiła na przełomie wieków 19 i 20. Stało się to cicho, cichutko, po jezuicku, tak, iż nie tylko my, którzy w Kościele żyjemy, ruszamy się i jesteśmy, nic a nic o tem nie słyszeliśmy, ale nawet i sam rewelator owego skandalu ani dokładniejszej nieco daty jego, ani też żadnego z najnowszych teologów na jego potwierdzenie podać nie mógł.
Rozumiemy, że wszelki odwrót zwykło się maskować i wykonywać go jaknajciszej. Czyżby jednak nieprzyjaciel, ponieważ jako lew ryczący krąży dookoła nas, szukając, kogoby pożarł, jak mówi św. Piotr o jego patronie zaświatowym, — lepiej od nas samych mógł wiedzieć, co się u nas dzieje? Przenigdy! Swoim zwyczajem, podrzucił on nam tylko swój własny fabrykat.
Przyjrzyjmy się mu.
Kto dobrze rozróżnia, ten dobrze dowodzi. Tak, wprawdzie, mawiali scholastycy, lecz wolna myśl, jako wróg mąciwodztwa, winna by chętnie na to przystać.
Zatem rozcinamy ów splot sprzeczności mieczem rozróżnienia między dobrem a złem. To jest przeciwieństwo rzeczywiste. Rzecz jasna, że dobro należy kochać, a zła nienawidzieć. Nienawiść względem zła jest dobra.
Oto jest źródło klątw i błogosławieństw w Piśmie — i to obu Zakonów. Z tą tylko
Strona:Ignacy Charszewski - Słońce szatana.djvu/45
Ta strona została skorygowana.