Górą więc miłość wilcza! Bo, że i ona ma swoją nienawiść, to nic słuszniejszego, skoro kieruje ją przeciw krnąbrnym a głupim baranom, wyjeżdżającym wciąż z rogami sprzeciwu, że ten, kto stoi poniżej biegu strumienia, żadną miarą nie może mącić wody stojącemu powyżej, a że jest całkiem odwrotnie.
Wszakże i ta nienawiść jest właściwie tylko odmienną formą miłości. Czy to nie miłość, kiedy się wilk zjednoczy z lubym barankiem tak ściśle, że go przeistoczy w samego siebie? Zresztą, z pewną... resztą, co już jednak nie zależy od jego najwolniejszej i najmiłościwszej woli.
Jakże okrutna, w porównaniu, jest tasama forma miłości, oile się wyraża w piekielnym dogmacie piekła, a którą karzeł Dante sławi, zowiąc piekło dziełem Miłości Pierworodnej! Ofiarom dogmatu, potępiającego bezwzględnie rzekome zło, pozostawia ona dobrodziejstwo bytu. No, niechby. Renan przekładał piekło nad unicestwienie. Ale ma ona szczególne upodobanie w kochających wilkach. Takaż to za ich miłość nagroda?
... A kiedy, dzięki miłości wilczej, nie stanie już rogatych dogmatem baranów, wówczas... o, wówczas! — w wolnem od nich społeczeństwie wilczem nastanie raj miłości. W uściskach miłosnych wilki poczną się przeistaczać w siebie nawzajem, aż zabraknie ich samych, prócz pewnej wilczej reszty...
Strona:Ignacy Charszewski - Słońce szatana.djvu/48
Ta strona została skorygowana.