Strona:Ignacy Charszewski - Słońce szatana.djvu/59

Ta strona została skorygowana.

skie bajdy. Orzeczenie to jest taksamo poważne jak i owo, że niema duszy duchowej i nieśmiertelnej, ponieważ żaden skalpel nie wykrył jej w żadnym trupie.
Żeby taki wynik osiągnąć, trzeba było wprawdzie przenieść zagadnienie teologiczne na grunt astronomji, względnie geognozji, i zastosować doń ich metody, — od czego jednak wolność wolnej myśli? Ślepowiercy mieli obowiązek wylegitymować się ze swej nauki o niebie i piekle mapami tych krain zaświatowych. Ponieważ tego nie uczynili, słusznie, razem z tą swoją nauką, zostali wyśmiani.
Zastanawia nas jednak pretensja autora do chrystjanizmu (czytaj: Kościoła), że nie spełnił ani obietnic, ani gróźb pośmiertnych. Jako żywo bowiem, on ani ich nie objawił, ani też nie rości sobie prawa do ich wykonywania. On tylko je głosi, jako boskie. Rzecz inna, że niema także i Boga, któryby mógł je objawić i wykonywać. Z tego tytułu wolno oskarżać ślepowierstwo o głoszenie wiary w Boga i w Jego Objawienie; ale, jeżeli wolną myśl obowiązuje jakakolwiek logika, to i jej nawet nie wolno oskarżać go o niespełnienie obietnic, czy gróźb, nie swoich. Czyniąc to na jej rachunek, sam autor ją ośmieszył.
Jeszcze przykładzik dogmatoznawstwa.
Pewna kobieta, pokąsana przez psa, przyszła do autora, jako lekarza, po poradę. Lękała się poronienia, by przez to nie oddała niewinnej duszy dziecka na zatracenie i męki piekielne.
Takich okropności naucza i niemi ogłupia Kościół — wnioskuje autor, uważając poczciwą,