Strona:Ignacy Charszewski - Słońce szatana.djvu/60

Ta strona została skorygowana.

lecz ciemną kobiecinę za autentyczne źródło jego nauki. Rozumiejąc atoli, że ten, kto ich naucza, nie będzie ich zwalczał, autor zwraca swoje oburzenie przeciw inteligencji świeckiej, że tego nie czyni, lecz oportunistycznie milczy, grożąc jej zato hasłem Lenina: „Dałoj, gramotnyje!“
Autor z pewnością nie miał w ręku, odpowiedniego, choćby w przybliżeniu, do swego wzrostu umysłowego, katechizmu. Gdyby go był miał, wiedziałby, że nauka Kościoła o losie dzieci, zmarłych bez chrztu, nie jest wcale taka okropna. Dzieci takie, jako te, z których nie została zmyta, zaciągnięta bez ich winy osobistej, plama grzechu pierworodnego i w których duszy nie zostało przez chrzest zaszczepione, bez ich zasługi, życie nadprzyrodzone, nie mogą dostąpić szczęścia nadprzyrodzonego: są do niego niezdolne. Nie znaczy to jednak bynajmniej, aby miały być skazywane na piekło; przeciwnie, dostępują szczęścia naturalnego. Ponieważ jednak szczęście nadprzyrodzone jest dobrem dla człowieka najwyższem, przeto Kościół usilnie dba o to, by przynajmniej żadne dziecko chrześcijańskie nie zostało go pozbawione.
O tej nauce Kościoła można się dowiedzieć choćby z dantejskiego Piekła, pieśń IV. Lecz autor zapewne nie czytał ślepowierskiej Boskiej Komedji.
Niewątpliwie bo i ta również nauka jest ślepowierstwem, któremu należy się sprzeciwiać w imię dobra dzieci, takiego, jakie stało się godnym zazdrości udziałem miljonów wolnych dzieci w bolszewji. Nie pobłażanie jednak ślepo-