Strona:Ignacy Charszewski - Słońce szatana.djvu/67

Ta strona została skorygowana.

Co innego — opinje filozofów, zależne od stanu nauk przyrodniczych. Kartezjusz uważał zwierzę za żywą maszynę. Lecz śmiał się z niego już Lafontaine w przyrodniczej bajce o sowie, co złowionym myszom odgryzała nogi, by nie mogły jej uciec, i tuczyła je dla siebie:

„Puis, qu’un cartésien s’obstine
A traiter ce hibou comme montre et de la machine!“
Niechaj kartezjanin teraz się upiera
Traktować tę sowę, jak maszynę, zegar!

O odmówieniu duszy kobiecie choćby tylko przez myślicieli katolickich szkoda mówić. Już i Stary Zakon był wyższy ponad ten absurd. Sam jeden kult N. Panny, w Starym Zakonie proroczy, w Nowym urzeczywistniony, odrzuca tę banialukę poza sferę Objawienia i idącego z niem w parze myślicielstwa. Takie banialuczenie należy niepodzielnie do filozofji pogańskiej, starej czy nowej, wolnej od dogmatu. Wprawdzie nowa, smagnięta postępową konkurencją katolicką, nibyto ją przewyższyła, nie tylko równając, ale i utożsamiając duchowo kobietę z mężczyzną; ale co z tego, kiedy zarazem człowieka wogóle zrównała ze zwierzęty, przyznając im duszę takożsamą z duszą ludzką? Niedaleko stąd do wniosku sensualisty Lamettrie’go, że sam człowiek jest tylko maszyną i rośliną.
W miarę postępu oświaty, będącej wspólną własnością cywilizacji, a bynajmniej nie monopolem wolnej myśli, — sfera „działania spółrządcy dusz w kościele“, awansowanego przez wolną myśl na pełnoprawnego rządcę w jej własnym obozie, została istotnie, w pojmowaniu katolickiem, ograniczona. Od tego wszakże do