absurd, jakoby czwarte przykazanie Dekalogu brzmiało: Bij ojca swego i matkę swoją!
Jedyny pozór słuszności tego sądu stanowi zdarzająca się wyjątkowo cnotliwość ateuszów. Nie chodzi wszakże o to, jak postępują poszczególni ateiści, lecz jak musieliby postępować, gdyby chcieli być logiczni: do czego prze logika bezbożnictwa. Jak z nadużycia rzeczy dobrej nie wynika potępienie tejże, tak z uczciwości niektórych ateuszów nie wynika, że ateizm do niej prowadzi. Zdarza się wyjątkowo ateizm bezinteresowny moralnie, czysto umysłowy. Połączony z wrodzoną osobistą skłonnością do cnoty, przy spółdziałaniu wpływów kultury chrześcijańskiej, taki ateizm może znaleźć się w zgodzie z uczciwością. Ze wstrętem odrzuci on nawet i wolną miłość, jako uświęconą przez wolną myśl prostytucję powszechną. Takim ateistą był Littré, uczeń Comte’a. Zwano go świętym, nie wierzącym w Boga. Świętym, jużcić, bynajmniej nie w znaczeniu nadprzyrodzonem, katolickiem. Ale też on na łożu śmiertelnem przyjął zarówno pierwszy (chrzest), jak i „ostatnie“ sakramenty.
Wszakże masa bezbożnicka zawsze była, jest i do końca świata będzie trzodą Epikura. Ten przecież jest cel ateizmu, ten jego twórczy bodziec: wolność życia obyczajem nierogacizny. Jedynie chrześcijaństwo sprawia, że ta nierogacizna jest zbrojna w rogi szatana. Konieczność walki z chrystjanizmem uduchawia, choć po szatańsku, przynajmniej przywódców trzody epikurejskiej. Zmusza ich do wysiłków umysłowych i moralnych. Ale niechby jej tylko tego wielkiego przeciwnika zabrakło!
Strona:Ignacy Charszewski - Słońce szatana.djvu/91
Ta strona została skorygowana.