Strona:Ignacy Chrzanowski - Klemens Junosza (Szaniawski).djvu/20

Ta strona została skorygowana.

W tym Syzyfie nie jeden odnalazł siebie samego, a każdy czuł, że autor pisał krwią własnego serca.
O! bo i Junoszę ogarniał czasami jakiś smutek. Wówczas śmiech zamierał, a pozostawała tylko pogoda usposobienia. Pod tem wrażeniem powstała zapewne jedna z ostatnich powieści „Na bruku.” Niema w niej scen wstrząsających, ani potoków goryczy, ale jest tyle rzewności, tyle życiowego smutku, że niejednemu łza zwilży oko. Pan Kwiatkowski straciwszy majątek, z ocalonemi resztkami mienia, zjechał do Warszawy w nadziei, że ona mu chleba nie poskąpi. Niestety przekonał się, że to wielka zalotnica, wielu przygarnia, lecz nie wszystkich karmi. Biedny rozbitek wypija całe morze rozczarowań, spogląda w oczy nędzy, staje na krawędzi rozpaczy, aż wreszcie z poczciwej ręki przychodzi mu pomoc, która przynajmniej do znośniejszej przyszłości otwiera drogę.
Przy tej sposobności kreśli autor kilka wybornych sylwetek, jak: „węglarza” raptusa, lecz złote serce, Hermana lichwiarza, starą zgorzkniałą hypokondryczką i zacną w pracy zatopioną rodzinę. Jak zwykle u Junoszy, wszystkie te postacie tchną życiem i prawdą.
Potrącił też, choć pobieżnie, o sprawę praktycznego wychowania w „Synach pana Marcina,” a w „Zagrzebanych” wychłostał należycie tych, którym się zdaje, że wieś zacieśnia widnokręg ich aspiracyj i skazuje na życie poziome, bezbarwne, ograniczone. Tutaj znowu spotykamy typ, który już zaliczyć można do wygasających: typ rezydenta wędrującego. P. Symplicyusz Jajko, nigdzie nie ma stałej siedziby, ale wszędzie witany bywa z otwartemi rękoma i zatrzymywany jak najdłużej.