i one umieją nietylko zająć, ale i wzruszyć i poważniejsze rozbudzić w czytelniku myśli.
Posiadał Junosza jeszcze jedną, bardzo ważną zaletę. Był zawsze zdrowy i czysty. Książka jego znaleść się może w każdych ręku, nikogo nie zgorszy, w nikim nie obudzi niesmaku, a nadto jest nawskroś swojską. Zdarzało mi się spotkać ze zdaniem, że Junosza był pisarzem starej daty. Co prawda jest to nowe zupełnie gatunkowanie pisarzy. Nie wiem bowiem jakiby wogóle „data” mogła mieć wpływ na wartość pisarza. Jeżeli przez to ma się rozumieć, że Junosza obronił się od wpływu naturalizmu i dekadentyzmu francuskiego, słowem od tych prądów, które zatruły beletrystykę zagraniczną, a w znacznej części i naszą, to należy mu się za to wyraz najwyższego uznania. Zwrot, jaki się obecnie dokonywa w literaturze pięknej, zwrot tak gwałtowny, że aż popycha do tematów biblijnych, lub wielce idealnych, który zniewala Sudermana do stworzenia „Jana,” Rostanda „Samarytanki,” Huysmans’a „La Cathedrale,” przekonywa wymownie, iż ludzkość uczuwa wstręt i obrzask dla brudu i kału, gwałtem wprowadzonego do sztuki a dogadzającego tylko chorym lub zwyrodniałym podniebieniom.
Klemens Junosza niósł swój tatent czysty i nieskalany na usługi swego społeczeństwa, ku jego zdrowiu, zbudowaniu, a także na pociechę i ukojenie, czystym też i nieskalanym zaniósł go przed tron Tego, który iskrę Swoją zapala w duszach wybrańców.