„Ja tak od małego dziecka robiłem, tych zasad się trzymałem i doszedłem do stanowiska; nikogom nie skrzywdził, niczyjego dobra nie pożądałem, szedłem sobie swoją drogą prosto... Zarabiałem ciężką pracą, a jeżeli mam trochę mienia, to jej, tej właśnie pracy zawdzięczam i jej tylko, więcej nikomu. Wolałem w pocie czoła zapracować na kawałek chleba, niżeli mieć go niesprawiedliwie nabyty. Nieraz traciłem na tem, nieraz zrzekałem się korzystnego interesu, nieraz żona robiła mi wymówki. Nie mogłem inaczej — taka już moja natura. Mam dziś trochę majątku; dlaczego tylko trochę? Ponieważ chodziłem prostemi drogami; gdybym postępował inaczej, miałbym dziś... miliony.”
„I tyle — dodaje od siebie autor — Symcha Boruch o swojej wielkiej uczciwości opowiadał, tyle o swoich cnotach mówił, tyle nauk moralnych młodym ludziom dawał, że uznano go w całem mieście za męża, będącego wzorem sprawiedliwości...”
Ci, którzy czytali Junoszę powierzchownie tylko, a nie wnikali w ducha jego utworów, ci, dla których ostatnia stronnica stanowi kwintesencyę powieści, ci wreszcie, którzy w ogóle uważają powieść za miłe przygotowanie do poobiedniej drzemki lub wieczornego snu, stawiali go pod sztandarem antisemityzmu. Najniesłuszniej! Antisemitą, według powszechnej recepty, Junosza nigdy nie był. Nie rozbudzał on nigdy namiętności rasowej, nie grał na strunach złych instynktów, nie podniecał, nie szczepił jadu nienawiści, nie rzucał się i nie krzyczał, lecz ze ścisłością anatoma z przenikliwością patologa odkrywał rany, które leczenia potrzebują, wskazywał na wrzody, z których ropa zepsucia lub występku cieknie. Społeczeństwo żydowskie budzi w Junoszy nie gniew, nie wstręt, ale raczej pewne politowanie. Pragnąłby on widzieć je lepszem, niż jest. Uczucia te wypowiedział w swojej broszurze: „Nasi żydzi w miasteczkach i na wsiach.” Jestem też mocno przekonany, że książki Junoszy, rozpowszechnione wśród społeczeństwa żydowskiego, przyniosłyby o wiele większy pożytek, niż retoryczne usiłowania jałowych moralizatorów. Siłą bowiem realnej prawdy, potęgą kart, wykrojonych z życia, wstrząsa on do głębi, uczy, przestrzega, o ratunek woła!
Niewątpliwie w tem znaczeniu najwięk-
Strona:Ignacy Chrzanowski - Klemens Junosza (Szaniawski).djvu/7
Ta strona została skorygowana.