ojca, aby Maciejów sprzedał i tym sposobem dał im możność wykonania swoich planów. P. Mikołaj wykręca się, jak węgorz, ale na domiar złego zjawia się jakiś Niemiec, który gotów jest kupić wieś za bardzo wysoką cenę. W tych ciężkich opałach zjawia się z odsieczą p. Symplicjusz. Umie on rzeczy tak pokierować, że tranzakcya odracza się na później. Tymczasem zjeżdża pupil rezydenta, dziarski p. Witold, który zakochał się w p. Lucynie, a że jednocześnie p. Karol na zabój rozmiłował się w uroczej sąsiadce Michasi, rzeczy układają się jak najlepiej, gdyż dwa młode stadła odtąd za żadne skarby nie chcą opuścić wsi.
Fabuła jest więc bardzo prosta. Niema w niej żadnych powikłań, powiem nawet, że wszystko dzieje się raczej pod zaklęciem autora, niż siłą konsekwencyi wypadków. Cała jednak wartość powieści spoczywa w doskonale narysowanych postaciach, które posiadają wiele życia i prawdy, a nadewszystko są nawskroś swojskie.
W typowej, z fotograficzną niemal ścisłością odtworzonej kancelaryi małomiasteczkowego regenta, od wielu lat w charakterze dependenta pracuje p. Korkiewicz[1]. Zdziwaczały stary kawaler, uosobienie mola aktawego, ma jedno tylko marzenie — zebrać jak najwięcej pieniędzy. Skąpi więc sobie wszystkiego, nie jada, chodzi w wyszarzanem ubraniu, jednem słowem, przez skąpstwo odmawia sobie najkonieczniejszych potrzeb. Zebrawszy trochę grosza, robi małe interesa na swoją rękę. Jakoż dowiaduje się przypadkiem o jakiejś sumie na Kocimbrodzie, którą, ma nadzieję, z powodu trudności sukcesyjnych nabyć za byle co. Nie jest to jednak rzecz łatwa, bo do współzawodnictwa staje zgraja żydów spekulantów, a także na własną rękę Szmul, okoliczny pachciarz. Nie w ciemię bity p. Korkiewicz, chwyta się fortelu. Główną domniemaną preten-
- ↑ „Suma na Kocimbrodzie.” Powieść Klemensa Junoszy. Warszawa, u Dubowskiego i Gajewskiego, 1897 r.