Kiedy wrócił po półgodzinie, miał oczy zaczerwienione, jakby po płaczu. On płakał! U niego to rzecz niesłychana!
Zdjął mię ogromny żal. Posadziłem go przy sobie na łóżku i, siląc się na spokój, zacząłem rozmowę o naszym projektowanym wyjeździe na uniwersytet za granicę. Jemu się twarz wykrzywiła, torturowało go każde moje słowo, — jednakże z wysiłkiem starał się podtrzymać temat i, nie wiem dlaczego, gorączkowo chciał mię zapewnić, że na pewno pojedziemy.
A kiedym mimowoli machnął dłonią, mówiąc: „eh, kto tam wie, co będzie,“ jemu się znowu łzy zakręciły w oczach i nagle pocałował mię w rękę.
Osłupiałem. To już było coś anormalnego, chorobliwego. Powiedział, że ma dreszcze i od rana czuł się już niedobrze. Zaczął mię zapewniać skwapliwie, że wszystkie te jego dziwactwa są tylko wynikiem niezdrowia i że nazajutrz będzie już w porządku.
Może on rzeczywiście chory? W nocy nie spał, bom słyszał, jak się przewracał z boku na bok; dziś wstał jak z krzyża
Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.