Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/110

Ta strona została przepisana.

I dlaczego? dlaczego? Jeżeli tak jest rzeczywiście, czemu ja o tem nic niewiem?
Nie mogę sobie dać rady z własnemi myślami. To wczoraj wykoleiło mię zupełnie.
Niema takiej głębi, któraby nie była niczem wobec bezdni. A ja właśnie nad nią stoję...
Bo to był okropny dzień. Do końca życia pozostanie mi w pamięci.
Obudziłem się, jak zwykle, w dość dobrym humorze i czas do śniadania zeszedł na gadaninie. Przy herbacie żartowałem sobie najspokojniej ze Stacha i z jego umiejętności nalewania herbaty. Dopiero papieros mię zgubił. Lekkie zachłyśnięcie się dymem wywołało taki straszny atak kaszlu, jakiegom w życiu ani doświadczał, ani słyszał. Trudno nawet znaleźć odpowiedni wyraz na określenie, co to było: po prostu jakaś piekielna muzyka całych piersi, wszystkich wnętrzności, wycie, pisk, rzężenie, chrapanie, cała gama najstraszniejszych jęków, — wszystko, — tylko nie głos ludzki.
Były chwile, żem się z uwagą wsłuchiwał w te dziwaczne odgłosy, chcąc