Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

się boi zarazić.“ Ta myśl w przeciągu sekundy opanowała mi umysł. Drżałem cały. Stach osłupiał do reszty.
— Co tobie?... co tobie?
— Nic. A gdzie moja herbata? A, prawda, wypiłeś. Prawda, prawda... przecież widziałem twój cień na ścianie. Jak ty zabawnie herbatę pijesz! Widziałem na ścianie... Podniosłeś tak komicznie rękę do góry, do ust, potem przechyliłeś głowę w tył, ot tak... ot tak... widzisz?... a potem chlust... i wszystko ci od razu wpadło do gardła. Zupełnie jakbyś gardło płukał... doprawdy... doprawdy...
Stach zgłupiał formalnie. Sam nie wiedział, czy mi wierzyć, czy nie. Alem ja tak obrazowo przedstawiał jego mniemane ruchy, tak się wykrzywiałem i gestykulowałem, że możnaby było nie wiem kogo w błąd wprowadzić. Jakaś dziwna żądza pastwienia się nad nim, dokuczenia, zemsty, owładnęła mię całkowicie. Chciałem go zamęczyć niepewnością. Zacząłem szybko, nerwowo mówić ciągle o jednem, ciągle o herbacie, co chwila zmieniając sens. Tom go zapewniał, żem widział filiżankę