Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

Chcę być sam, niekontrolowany przez nikogo. Niestety, moje opiekuńcze anioły nie opuszczają mnie ani na chwilę. Znów trzeba będzie podstępną grę prowadzić.
Boże! jakże mię już to wszystko męczy!

17 marca.

List do Łopackiego leży jeszcze niewysłany. Im bardziej zbliża się chwila ostatecznego rozwiązania, tem większy lęk jakiś chwyta mię za gardło. Boję się, lękam... Co będzie?...
Nie samej śmierci się boję... nie — tylko usłyszenia tego wyroku śmierci, tylko tego zabicia wszelkich złudzeń, jakie może nastąpić, — tego się boję... Niepewność mię zabija, a jednak czy jutro ta niepewność nie wyda mi się szczęściem niesłychanem wobec owej pewności?
Wreszcie jestem zanadto chorym, bezsilnym. A tu przedewszystkiem siły, siły potrzeba. Po południu gorączka podnieca mię trochę, ale ranki są powolnem dogorywaniem.