Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/137

Ta strona została przepisana.

„a niech tam“ — w sekundę potem zimny pot oblewa mi twarz. I tak szarpię się w niepewności, a życie wypływa ze mnie powoli.
Otom jest chory, bezsilny, bezbronny.
A niech tam!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .


południe.

List wysłany. Ani Zosia, która list ma oddać posłańcowi, ani Stach, ani nikt, nie domyślają się niczego. Całe popołudnie będę sam. Gorączka i koniak działają; jestem zdrowszy, nie boję się zupełnie — tak-zupełnie się nie boję. Naturalnie! — Wreszcie jestem na wszystko przygotowany; no, niech tam! Odzyskuję pewność siebie i panowanie nad własnymi nerwami.
Trzy ruble przygotowane. Może za mało? No, nie mam więcej: Zosia oddała mi wszystko, co do grosza. Biedna ona! Kiedy ja jej to wszystko oddam?
Opracowuję w myśli każdy szczegół przyszłej rozmowy z Łopackim. Uczę się jak aktor przed występem na wielkiej sce-