nie. Mówię sam do siebie głośno, probuję głosu, gimnastykuję muskuły twarzy, chcąc je uczynić posłusznymi rozkazom woli, choćby w mózgu szalały burze.
Jestem jak pijany. Coś mię podnieca i siły dodaje.
Nie ugnę się: czuję dawno niebywały przypływ energii i stanowczości. Wreszcie kości rzucone i za godzin kilka stawka, na którą położyłem życie, rozegra się!
A niech tam!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
5-ta! Jego jeszcze niema! Męczę się.
Może nie przyjdzie? Powinien. List był tak napisany, że bezwarunkowo powinien.
Ach, żeby prędzej, żeby prędzej! Już niech się to raz skończy wszystko. Doprawdy — ja już sił nie mam.
Ale co będzie? co będzie? Co on powie?
Wszystko jedno zresztą. Choćby i suchoty, zawszeć przecie z rok pożyję jeszcze. W pierwszych dniach wiosny wyja-