dę na wieś, rzucę papierosy, będę pił mleko garncami, i to gotowane, koniecznie gotowane, — a potem może i gdzie na Południe będzie można wyjechać na zimę. Powietrze, swoboda, lazur Południa — cuda sprawiają. Aby podtrzymać życie. A potem... No, to się zobaczy.
Hm... — a jeżeli to nie są suchoty?...
Tylko czy on uwierzy tej bajce? Czy nie zanadto przeholowałem z tymi trzema tygodniami? Będzie się śmiał... A niech się śmieje, i owszem. Wszystko pójdzie na konto Starzeckiego. A... niedołęga!...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Z trudem myśli zebrać mogę. Wszystko wiruje przede mną; boję się zemdlenia.
A jego niema jeszcze. Szósta!
Z wysiłkiem kreślę litery, a jednak zmuszam się do panowania nad sobą. Wszystko się wali. Lampa zapalona, a ciemno. To we mnie ciemno.
Eh, głupstwa plotę...
Siły! rozumiesz, ty niedołęgo, siły, siły, mocy... Nigdy tyle, ile teraz. Rozbijaj