Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/140

Ta strona została przepisana.

łbem ściany, ale czuwaj, czuwaj, choćby za chwilę skonać przyszło.
Brednie!... Także...
Nic. Siedzę i piszę. Poduszki ułożone wysoko, wygodnie. To Zosia mi tak ułożyła. Poczciwa! Kiedy ja jej pieniądze oddam? A ona bez szuby chodzi, i to może przeze mnie? Mój Boże!...
Kwadrans po 6-ej. Ho... ho... jak późno!
Nie, jeszcze niema kwadransa. Nie...dopiero — zaraz — tak, dopiero 13 i pół minuty na siódmą. Tak... wszystko widzę doskonale... i słyszę. Jestem przytomny.
E!...głupstwo!...Naturalnie że jestem przytomny.
I będę przytomny, będę, będę... Jeszcze dziś „po wizycie“ notatkę w tym dzienniczku zrobię. Bezwarunkowo zrobię, — dla samej kontroli, czym był do ostatka przytomny, zrobię.
Hm... nawet wyrazy „po wizycie’ w cudzysłowie postawiłem.
A tak, „po wizycie“, „po wizycie“.
Doskonale.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .