Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/142

Ta strona została przepisana.

pod czaszką, nie daję się jednak im pogrążyć. Całą siłą woli otrząsam się 7. tych mgieł ciemości i przywołuję do przytomności.
Tydzień mija, jakem nie dotknął kart tego dzienniczka. W pierwszych dniach śmierć moja wydawała mi się tak blizką, tak mającą spaść raptownie, żem się nie mógł oprzeć uczuciu obawy, czy zdążę choćby pomyśleć o czemśkolwiek, pożegnać się ze światem, nim mnie nicość śmierci pochłonie. Tak dalece znajdowałem się pod wpływem tej obawy spóźnienia się z przygotowaniami do śmierci, żem mimo woli mówił w przyśpieszonem tempie i poruszał się gorączkowo, starając się w czwórnasób skorzystać z czasu. Nigdy godziny nie zbliżały mię tak niemiłosiernie prędko do końca. Płakałem niemal z żalu za każdą przespaną godziną, która mię okradała z tych nędznych resztek życia.
Przywykłem jednak, a więc uspokoiłem się. Chociaż Łopacki nie powiedział mi wyraźnie, kiedy to nastąpi, wiem przecież, że tylko na tygodnie życie swoje mam obliczać. Choćby z tego mogę wnosić,