Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

korytarza dolnego. Pomimo ciągłego ruchu na naszych schodach, od razu pewnym byłem, że to on. Tak, to musiał byś on tylko. Łopacki. Słuchałem. Serce waliło mi jak młotem i czułem, jak mi się w piersiach szamotało. Upłynęło kilka sekund. Z daleka dochodziło mię echo turkotu doróżki, przejeżdżającej przed domem; potem ktoś zadzwonił na pierwszem piętrze. A więc to nie on! Cała fala krwi odpłynęła mi od serca, — odetchnąłem. — Byłem rad, spokojny, szczęśliwy. Miałem takie wrażenie, jakby mi kto życie darował na nowo.
Naraz do ucha mego dochodzi szmer z korytarza drugiego piętra. Ktoś idzie... — zatrzymuje się w sionce... może wejdzie w jakie drzwi?... Cały w słuch się obracam. — Nie, wstępuje wyżej... na trzecie piętro... On!
Znów jestem tego pewnym. Tracę głowę z przerażenia.
A on wstępuje powoli, jakby za każdym schodkiem odpoczywając; już jest na przysionku połowy piętra. Słuch mój pociąga za sobą inne zmysły; w stanie halucyna-