w myśli wyrazów, któreby mogły jak najwięcej ukarać mię za tę chwilową słabość.
— Umrzesz... właśnie, że umrzesz, tak, tak, ty mazgaju! ty babo!
Bo i czegóż się obawiałem? Łopackiego? Ależ to najpoczciwszy w świecie człowiek. Widzę go doskonale i mam czas przypatrzyć mu się dowoli. Rozbiera się umyślnie bardzo wolno, chcąc się otrząsnąć z resztek chłodu, jaki przyniósł z sobą. Średniego wzrostu, blondyn, około lat 32-ch, sympatycznej powierzchowności, ubrany bez zarzutu, lśni czystością i elegancyą. Twarz nadzwyczajnie miła, z wyrazem dobroci i uprzejmości, każdy ruch znamionuje człowieka wyższego towarzystwa; wykwintność manier i dystynkcya rzucają się przedewszystkiem w oczy.
A więc to tego, tego człowieka obawiałem się tak strasznie?
Zły jestem na siebie coraz bardziej. Bezgraniczna ufność do Łopackiego opanowuje mię w zupełności. Zdaje się, nie mam sposobu do wyrażenia mu całej sympatyi, jaką uczuwam dla niego. Jestem w jednej chwili przerzucony z piekła do
Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.