Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

nieba. Wesołość, przedewszystkiem wesołość, jakaś figlarna, dziecinna, rozjaśnia mi umysł.
Łopacki tymczasem, ukończywszy swą tualetę, zbliża się do mnie i, uśmiechając się najprzyjemniejszym w świecie uśmiechem, podaje mi rękę i mówi:
— Zdaje się, że nie zabłądziłem; z panem Rudnickim mam przyjemność?...
W odpowiedzi sypię mu komplementami. Umyślnie staram się jak można najwięcej ująć go sobie i jakby przeprosić za jakąś przykrość, którą mu sprawiłem. Słowa moje oślizgują się po nim, jakby nie dochodząc do jego świadomości. Uśmiecha się tylko stereotypowo, przyzwyczajony już widać do tego rodzaju wstępów. Wreszcie mówi:
— Zaciekawił mię pan bardzo swoim oryginalnym listem. Opuściłem dwie wizyty, chcąc się stawić na wezwanie, tak dalece zajął mię ten niezwykły list.
I śmieje się, i to jak się śmieje! Chcę mu się niemal na szyję rzucić z wdzięczności za tę pogodę, jaka zapanowała w mej duszy. Zaczynamy się śmiać oba-