Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

dwaj, ściskać sobie ręce, mówić grzeczności, koncepta; jeden dla drugiego życieby — zdaje się — oddał z ochotą. Jesteśmy jak dwaj przyjaciele. Coraz większa wesołość zapanowywa dokoła.
Nakoniec lekko, swobodnie, pół seryo, pół żartem, zaczynam mu wyłuszczać mniemany powód jego wezwania.
Była to owa bajka, przygotowana od dawna. Dopiero w ostatniej chwili poczułem całą jej niedorzeczność. Ale już było za późno na zmiany. Jeżeli Łopacki uwierzył jej choć w piątej części, zawdzięczam to tylko swym zdolnościom aktorskim i doskonałej wymowie. Podniecony silną gorączką, grałem po mistrzowsku. Przedewszystkiem chodziło mi o to, ażeby go przekonać, że ja wiem o swoim beznadziejnym stanie i że nic sobie z tego nie robię. Drobiazgowo przytaczałem zmyślone opinie doktorów o mojej chorobie; o Starzeckim powiedziałem, że mi każe już za trzy tygodnie umierać; zachwycałem się rodzeństwem Mainländerów, i t. d., i t. d.