Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/149

Ta strona została przepisana.

Wpadłem w jakąś furyę brawury. Tysiące myśli latało mi po głowie, język nie mógł nadążyć z ich wypowiadaniem. Wiele z nich przepadło niedopowiedzianych, zapominanych natychmiastowo. Miałem wrażenie, jakbym się staczał po jakiejś pochyłości coraz niżej, coraz głębiej, w przepaść. „A niech tam, — a niech tam!“ Jednocześnie czułem dziwną lekkość w całym organizmie. Jakaś dziecinna wesołość, swoboda, jasność umysłu, nie opuszczały mię ani na chwilę. Gdyby w tej chwili trzeba było wstępować na szafot, wchodziłbym nań z uśmiechem na twarzy, ze słowami:,,Adieu! Pardon!“ jak na salę balową. Jeszczebym pocałunki od ust rękoma przesyłał.
Ach, czemu on mi wtedy od razu nie mógł powiedzieć: „To suchoty, niema ratunku!“ A Łopacki słuchał mię ciekawie. Śledziłem grę rysów jego twarzy inteligentnej, uszlachetnionej piętnem wiedzy i myśli. Widziałem jakie wrażenie wywierał na nim każdy mój wyraz, mogłem więc stosownie do tego regulować swoją rolę. I zdaje się, że mi się udało: odu-