przeciwną, doznałbym jakiegoś uczucia zawodu, i — co tem dziwniejsze — zawodu jakby przykrego. Nimem się dowiedział, już wiedziałem — i jakiś martwy, choć wcale niebolesny spokój mną owładnął. Jedna chwila dostateczna była do przenicowania całej duszy.
Pamiętam wszystko doskonale. On stał przede mną, lekko nachylony, z trochę zaambarasowaną fizyognomią, bawiąc się od niechcenia dewizką od zegarka, wbrew zwyczajowi włożonego w prawą kieszonkę kamizelki. Rzecz nie do uwierzenia, — a jednak ja teraz dopiero dostrzegłem, jakie miał na sobie ubranie: elegancki garnitur żakietowy jasno-popielatego koloru, z dość lekkiego kortu, którego drobniutkie krateczki migały mi się ciągle w oczach, a ja z trudem starałem się choć jedną z nich pochwycić wzrokiem.
Najwięcej jednak zajął mą uwagę jego kołnierzyk. A miał jakiś dziwny, zupełnie nieznanego mi fasonu, wysoki bardzo i strasznie sztywny. I czy to był chwilowy obłęd, czy też wynik szalonego wysiłku woli, sam dotąd nie mogę sobie zdać sprawy, ale ja,
Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.