Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

mając nad głową ten zawieszony wyrok, widziałem tylko kołnierzyk, strasznie wysoki i sztywny...
A on tymczasem, głosem przyciszonym trochę, ale dźwięcznym i melodyjnym, zaczyna mówić:
— Tak, kolega Starzecki nie pomylił się w dyagnozie, choć może nie zupełnie ściśle określił stan choroby. Rzeczywiście, zniszczenie w organizmie dość duże; ale wszystkiego jeszcze spodziewać się można. Przedewszystkiem należy się wystrzegać zaziębienia...
„A więc to suchoty!“ Tego już mi dosyć. Nic mię więcej nie interesuje. On mówi dalej, ciągle spokojnym, łagodnym głosem. Ja słucham i słyszę. Wyrazy jego wpadają mi w uszy, wchodzą w mózg, na tem jednakże kończy się wszystko. W mózgu nic się nie porusza, nic nie oplata przeciskających się weń nowych pojęć. Poza tem działałem machinalnie, jak automat. Spytałem się jednak:
— Czy z wiosną mam wyjechać na wieś?