Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/155

Ta strona została przepisana.

—Zapewne, zapewne... byłoby dobrze...wreszcie, to dopiero potem będzie można coś w tym względzie wnioskować...
„Nie wyjadę z wiosną, bo jej nie doczekam“ — znów mi się przedziera gdzieś do wnętrza mózgu. Jestem jednak zadziwiająco spokojny. Czuję doskonale, że on mi nie chce całej prawdy wyznać i na wszystkie zapytania będzie odpowiadał wymijająco. Wreszcie wiem już, com chciał wiedzieć.
— A więc tak!... ha... trudno...
Tyle mu tylko odpowiedziałem. Miałem już ten frazes gotowy, bom go sobie jeszcze przed jego przyjściem ułożył.
Znów zaczęło się bredzenie myśli, podążającej za wzrokiem. Kratki kortu i kołnierzyk zajmowały mię przedewszystkiem. Bo i co za dziwny kołnierzyk! Jeszczem takiego nie widział. Wysoki, -aż za wysoki chyba, — a jaki biały! jaki sztywny! Ale musi być niewygodny, — bezwarunkowo niewygodny. Przy zgięciu szyi pewnie się łamie.
Zaczynam uważać, czy się rzeczywiście nie łamie. Wpatruję się z taką badawczo-