Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/156

Ta strona została przepisana.

ścią, że to aż zwraca uwagę Łopackiego, który w dalszym ciągu prawi coś tym samym tonem. Ja słyszę wszystko doskonale, lecz wyrazy jego obijają mi się tylko o uszy, bo ani chwili nie mogę kupić uwagi o tyle, żeby je dobrze zrozumieć.
Swoją drogą odpowiadałem mu zupełnie logicznie, zadawałem pytania, nawet koncepta paliłem, — tylko zdaje się, żem się nie śmiał, bo miałem wrażenie takiego zimna na twarzy, jakby mi za życia gipsową maskę z niej zdejmowali. A czym myślał o czemkolwiek, sam nie wiem teraz; prawdopodobnie o niczem — a machina mózgowa sama, bez udziału mej woli, działała i kombinowała. Byłem tak spokojnym, że dziwiłbym się może sam temu, gdybym tylko mógł zdać sobie z tego sprawę.
A Łopacki precz mówi. Widząc mój zadziwiający spokój, zaczyna mi opowiadać jakąś historye o bednarzu, którego miał w szpitalu, chorego także na suchoty.Zachodziły tam jakieś zdumiewające komplikacye, dotychczas będące przedmiotem sporu między lekarzami.