Nie wiele już rozumiałem. Mętniało mi wszystko coraz więcej. Czułem jakieś wewnętrzne zimno. Po prostu lodowaciałem. Łopacki, chociażem go tylko słuchał, a nie słyszał, męczył mię już niewymownie. Sam nie wiedziałem, czego mi się chciało, ale czułem, że muszę zostać sam z sobą, żeby zebrać myśli, bo mi już zaczynał ciążyć ten dziwny, nienaturalny spokój, w jaki popadłem.
Ten nieszczęsny kołnierzyk znów mi utkwił w myślach.
Nie mogłem się na tym punkcie uspokoić. Nakoniec, zdaje się, żem o niego zapytał zupełnie poważnie. Łopacki też zaraz zaczyna mi objaśniać, że to fason już nie pierwszej mody, wprowadzony przez jakiegoś artystę, że nie teraz jest bardzo używany, że niewygodny, że za wysoki, i że noszą go ci, co mają długą szyję. Ale kto miał taką długą szyję — on, czy ten artysta, nie mogłem dobrze zrozumieć. Znów zatem zadałem mu o to pytanie, ale także nie mogłem się połapać. Wszystko mi się mieszało, byłem jak oszołomiony i nie wiele już pamiętam z tego, co później było.
Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.