Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

Coś mi mózg przygniatało. Czym myślał o śmierci, także nie wiem; ale to wiem, żem się męczył nad wyraz.
Wreszcie Łopacki zaczął się żegnać. Przez cały czas kurczowo zaciskałem w ręce przygotowane trzy ruble. Nie przyjął ich jednak. Coś mówił o koleżeństwie, o swojej sympatyi dla mnie, obiecał mię odwiedzić jeszcze — i nakoniec, po kilkakrotnych uściśnieniach rąk, wyszedł. Zdaje się, żem mu dziękował serdecznie; wreszcie nie wiem, nie pamiętam dobrze. Staczałem się coraz niżej, w jakąś ciemną głębię, jakby noc, i coraz bardziej traciłem świadomość. To pamiętam jeszcze, że gdy nakoniec zostałem sam, miałem poczucie jakiejś swobody, że teraz mogę już myśleć. Tylko o czem? Zapomniałem.
I ciągle szukałem w pamięci, o czem to ja myśleć miałem, i ciągle to coś rozpraszało się przede mną. Czułem ciężar. Nie mogłem na niczem ześrodkować rozproszonych władz myśli. A jednak musiałem o czemś myśleć. Tak, naturalnie, myślałem, ale — jakby to jaśniej określić? — nie słowami i zdaniami, nie pojęciami, lecz