Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

zadaniu, którego nie mógł swemu uczniowi rozwiązać. Opowiada tak szczegółowo, że nawet liczby przytacza. Ja słucham, nawet silę się na dopomaganie mu swojemi zdolnościami rachunkowemi.
Mówimy już o tem z kwadrans — i mnie to męczyć zaczyna. Nie tak sobie planowałem. Ja chciałem czegoś wesołego, czegoś niezwykłego, chciałem się śmiać, śmiać, choćby tarzać się, ale śmiać koniecznie.
Wreszcie mówię mu od razu:
— Wiesz, Łopacki był u mnie... ten specyalista od chorób piersiowych...
— Co?... jak?... co ty bredzisz?
Przeraża go to na chwilę. Spogląda na mnie niespokojnie. Ale ja cynicznie prawie ten wzrok wytrzymuję. To go uspokaja, a nawet dziwnie cieszy.
Zaczynam mu opowiadać takie niebywałe historye o Łopackim i jego wizycie, takie bezsensowne z niej epizody, takie bezczelne kłamstwa i koncepta, że mi wstyd przed samym sobą. Śmiejemy się do rozpuku. W przestankach między paroksyzmami śmiechu Stach niedowierzająco kiwa gło-