Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/164

Ta strona została przepisana.

. Naturalnie, nie sposób wierzyć takim bredniom.
Ja podsycam ciągle humor. Przechodzę samego siebie, kłamię jak najęty, opowiadam niemożliwości i śmieję się sam bardzo ochoczo. Tylko, zdaje się, nie mogłem swego śmiechu w żaden sposób zastosować do słów, które wymawiałem. Śmiałem się tam, gdzie akurat to było najmniej stosownem, a sytuacye rzeczywiście komiczne traktowałem seryo. Czułem, że mówię i ruszam się jak automat. To uderzyło Stacha — i właśnie kiedy chciałem jak obuchem ogłuszyć go tą niespodziewaną z moich ust wiadomością o niechybnej mojej śmierci, Stach, przyglądając mi się, uważniej, zapytał:
Co tobie? Co ci jest?
— Eh, nic-odpowiedziałem, ale znów trzeba było grać dalej. Nie, nie tak chciałem mu o tem powiedzieć.
Pot już mi spływał kroplami, a jednak jeszcze wszcząłem poprzednią błazeńską rozmowę. Znów zeszło z pół godziny.
Każdy nerw mi dygotał, a jednak upajałem się sam sobą: do artyzmu dochodzi-