Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.
26 marca.

Pozawczorajsze pisanie zaszkodziło mi widocznie i roznerwowało do tego stopnia że, pomimo wstrętu, jaki mam do łóżka, musiałem się już przed wieczorem położyć. Mnóstwo myśli latało mi po głowie, ale zapomniałem wszystkich. Szkoda — zbliżałem się do czegoś, ścigałem jakąś marę, ale wkońcu wszystko gdzieś zapadło.
Dziś znowu gorączka straszna. I z czego? A ja czuję, że ta gorączka najwięcej mnie wyczerpuje.
Była Zosia, alem z nią nic prawie nie rozmawiał. Dziwne mię lenistwo chwilami obejmuje. Po szalonych, gwałtownych skokach myśli, następuje niemal zupełny jej zanik. W mózgu lodowata cisza, w sercu znękanie, bezwładność w ciele, prawdziwe przerwy w życiu, — a tu schodzą godziny i dnie.
A niech schodzą. Walczyć nie mogę, rady żadnej niema, — trzeba się poddać.
To też poddaję się.