Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/173

Ta strona została przepisana.

Stąd żal za życiem zmarnowanem, żal za straconą możliwością szczęścia, żal za każdą godziną, która ubiegła na niczem już się nie wróci nigdy, nigdy...
Taki jest rachunek z życiem.
Ale to jedna dopiero strona dramatu śmierci.
Druga — to śmierć sama.
Czemże jest śmierć? Przetworzeniem? Snem? Zniknieniem?
Nie wszyscyśmy przygotowani do odegrania roli. Śmierć spada jak piorun, nie pytając, czyśmy już do niej przysposobieni, czy mamy już jaki balsam łagodzący ciosy.
Co innego jest kłaść się do trumny, jak na drzemkę, z wiarą w przebudzenie gdzieś na innych światach, a co innego ledz w nią bez tej wiary, bez nadziei nawet, że się ten sen kiedyś skończy.
I ja nie mam nadziei. Jestem bezbronny wobec ciosu, bo nic nie mam w duszy. Z wygaśnięciem wiary wyczerpało się we mnie zarazem źródło światła, dozwalającego choć łudzić się, że rozumiem wszystko. Od tego czasu chaotycznie