Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

bie zaprzątać tem głowę? Lepiej powieść przeczytać...
I bez tego żyć można, nawet wcale dobrze.
A czy i umierać bez tego tak dobrze — czyż myślałem?
Jestem uosobioną przeciętnością tej falangi wpółwykształconych ludzi, z nicością w duszy, z drwinami na ustach, doskonale się obywających bez wszelkich metafizycznych idei, zaciekłych najczęściej społeczników (ja i tym ostatnim nie byłem), z oczami ku ziemi, nie ku niebu zwróconemi. Na życiu opieramy wszystko, dla niego pracujemy ciągle, nic poza niem nie dostrzegając.
I żyć z tem dobrze, ale żyć tylko; a gdy umierać przyjdzie, stajemy się pastwą rozpaczy.
Wtedy dopiero otwierają się nam oczy. Widzimy całą kruchość podstaw dotychczasowych idei i dziwimy się samym sobie. Z mistrzów życia stajemy się niedołęgami śmierci. Żadna z piastowanych dotąd idei nie przychodzi nam w pomoc. Wszystkie one dobre były dla życia, wiodły nas