Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/178

Ta strona została przepisana.

punkcie, a ja lecę, wciąż lecę, choć mety nie widzę.
Wiedza przychodzi szepce nam do ucha: „Bież za mną, a dojdziesz do celu.“ Nie mając siły ani zwątpić, ani uwierzyć, przerażeni otaczającą zewsząd ciemnością, rzucamy się za tą jedyną przewodniczką, mówiąc w duchu: „A może.“
Niema dotychczas wyrazu, odpowiadającego takiemu stanowi umysłu, w jakim się znajduję, jak niema wyrazu, określającego stan wody, która już nie jest płynem, a jeszcze nie jest parą. A przecież między temi dwoma stanami jest jakiś stan pośredni, może nieuchwytny, niemożliwy do określenia, ale zawsze jest, jako przejście i zmienność.
Jestem więc przejściem, zmiennością, tymczasowością, jestem istotą chwiejną, stojącą między dogmatyzmem a ceptycyzmem, gotową przerzucić się do obydwóch skrajności, — istotą, niebędącą już tem, czem była, a jeszcze niewiedzącą, czem będzie.
O ile ten stan przejściowy jest rzeczywiście przejściowym, nie wiem, bom ja go