Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/183

Ta strona została przepisana.

prężam wówczas energię i każę się oprowadzać po pokoju, próbując, czy jeszcze mogę chodzić. Póki przychodził Hofmann, zamęczałem go często, zmuszając do podtrzymywania mię i spacerowania od fotelu do łóżka i nazad. Teraz Stach mię niekiedy bierze z tyłu pod pachy i podprowadza do okna. Patrze chciwie, nie mogąc oderwać wzroku od tych dachów szarych i czerwonych, jakby w nich upostaciował się świat cały, który żegnać muszę. Mdleję często z wyczerpania, a jednak Stach gwałtem odciągać mię musi na fotel. Zawsze mi się zdaje, że poraz ostatni napawam się tym widokiem i do nieskończoności przedłużam to niby ostatnie wejrzenie.
— A może już od jutra nie powstanę więcej, może to naprawdę po raz ostatni stoję u okna? Trzeba patrzeć, patrzeć, żeby się nasycić, upoić tym widokiem, napatrzyć się na całe życie...
Po całych dniach siedzę jak ogłupiały, bezmyślnie patrząc przed siebie i nic nie widząc. Chciałbym zapomnieć myśleć. Mój stan teraźniejszy-to stan ucisku. Jakiś bez-