Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/191

Ta strona została przepisana.

my co dzień zasypiamy, z tą tylko różnicą, że my się budzić mamy na ziemi, on miał się obudzić w niebie, — a czy w czasie tego snu nie spotka go co innego, nie troskał się o to zupełnie, skoro zasypiał z wiarą w przebudzenie. Tu chodzi o to, co człowiek przemyślał, co przecierpiał, co przeżył, nim się do snu ułożył. Jeżeli marzył — śmierć mu będzie marzeniem, jeżeli cierpiał — śmierć jest dla niego cierpieniem, — a zawsze tem tylko, co myślał o niej.
Co ja myślę o śmierci? czem ona będzie dla mnie?
Wysilam swój umysł, trawię dnie i noce na dociekaniach i widzę: będzie ciemnością, zagadką, niepojętością...
Zapadnę w nią, jak w ciemny labirynt, bez nadziei wyjścia, bez pewności zostania.
Rozpościera się przede mną szara jakaś zasłona, poza którą nie wiem, co jest i czy co jest. A ja mam tam wejść może za dni kilka, z tą jedyną pewnością, że powrotu niema.
I wiem, że przed czasem nie przedrę tej zasłony; wiem, że prędzej głowę ro-