Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/194

Ta strona została przepisana.

Zosia rozpaczała — a teraz... Ona siedzi, robiąc robótkę jakąś szydełkiem, Stach czyta — i obojgu ani im może przez myśl nie przejdzie, że z każdem oczkiem bawełny, z każdą literą upływa jedna drogocenna dla mnie chwila. A przecież wiedzą już o tem na pewno, wiedzą i to, że i ja wiem także, bom im sam o wszystkiem rozpowiedział, — wiedzieli nawet wcześniej ode mnie. A jednak zmiany dopatrzyćby się nie można. Posmutnieli tylko trochę, boją się mówić głośno, — ale poza tem wszystko tak samo.
Ja się im nie dziwię zupełnie. Cóż robić mają? Trudno przez kilka tygodni łzy tylko wylewać i szamotać się bezpotrzebnie. Z największym bólem zżyć się można/ i schylić przed nim czoło: przecież i ja się iuż ze swoją śmiercią zżyłem i jestem niby spokojny, więc i oni tem bardziej przyzwyczaić się do niej mogli. Wszystko więc jest tak, jak być powinno; — a jednak... jednak mnie to strasznie drażni.Dlaczego tak jest? Dlaczego śmierć jednego człowieka tak obojętnie jest przez innych przyjmowaną? Czy dlatego, że wszy-