Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/200

Ta strona została przepisana.

sztyletem. I dlaczego? Przecież nie łudzę się już zupełnie, wiem wszystko, wyobraźnia stwarza mi najstraszniejsze obrazy, a słuchać nie mogę. Oni to czują i wystrzegają się pilnie. Ale o czemże mówić teraz? Gdzie przedmiot, któryby nas choć na chwilę mógł pochłonąć?
W pierwszych dniach prowadziłem ze Stachem długie, poważne rozmowy ciągle na temat śmierci, z początku mojej własnej, potem w ogóle. Przeważnie ja mówiłem, on słuchał, od czasu do czasu wtrącając jakieś słowo, póki się nie zapalił do dysputy. Wtedy na krótką chwilę zapominaliśmy o wszystkiem i powracały dawne czasy. Ale dosyć było jednego spojrzenia, jednego niebacznego słowa, aby znów ta straszna rzeczywistość stanęła przed nami w całej swej przeraźliwej grozie.
Teraz daliśmy pokój dysputom. Ta monotonna jednostajność treści, to ciągłe powtarzanie jednych i tych samych myśli, musiały w końcu ustać. Ja nic nowego wymyślić nie mogę, ani też zdobyć się na zaparcie siebie. Cały umysł dyszy dwoma