cierpię i że nawet cierpieć przestanę. Wszystkie myśli plączą się i gmatwają; sam nie wiem, czego pragnąć, co robić, o czem myśleć, i znów zapadam w stan zdziecinnienia lub apatyi. Tapety, dziury w kołdrze, ściany — na nowo są przedmiotem rozmowy i myśli. Powtarza się odwieczna historya, póki nowe ocknienie nie zbudzi drzemiącej hydry. I tak ciągle, aż do znudzenia ciągle.
Czasem gdy leżę nieruchomie, z oczyma w sufit utkwionemi, nic nie mówiąc, pasując się z cierpieniami, przychodzi mi na myśl: dlaczego ja nie korzystam z tych resztek życia, dla czego nie mówię, dlaczego zawczasu otaczam się ciszą i nicością grobu? Przecież trzeba wyzyskać te ostatnie iskierki świadomości, nażyć się za życie całe, coś powiedzieć, coś zrobić, użyć wreszcie i napawać się choć odrobinę rozkoszą życia.
Zaczynam wtedy mówić gorączkowo, daję rady Zosi na życie całe, filozofuję ze Stachem, wygłaszam paradoksy, śmieję się, ściskam i całuję ich oboje, i tak niepostrzeżenie czas schodzi.
Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/205
Ta strona została uwierzytelniona.